Najnowsze wpisy


kwi 27 2003 Historiografia zakonna cz.2....., nr 5
Komentarze: 0

Lorenzo, posyłając wkoło zniewalające uśmiechy i starając się jednocześnie nie zgubić rytmu szybkiej estalijskiej melodii tanecznej, ciekawie przyglądał się przypadkowo zgromadzonemu towarzystwu. Podobnie jak i jego, ich także przyłapała śnieżna burza, zmuszając do przyjęcia, ofiarowanej z całego serca, acz wyjątkowo nudnej, gościny margrabiego von Herinmaiera. Stary zamek z pewnością nadawał się do obrony, jednakże brakowało mu zdecydowanie wygód będących w Miragliano podstawą przyzwoitego życia. Nie wspominał już o utrudnieniach natury czysto fizjologicznej, wszelako miał niezwykłą ochotę wziąć gorącą kąpiel i wyspać się w ciepłej komnacie.

Południowa wieża, w której zakwaterowano wszystkich gości, była notorycznie niedogrzana, a do tego wystawiona na nieustanne ataki zimowego wichru. Stałe przeciągi i wilgoć, przesiąkająca przez okrywające ściany stęchłe kobierce, przyprawiała go o mdłości. Nie żeby zamek był urządzony zbyt zgrzebnie. W końcu margrabia Helmut był jednym z bardziej zaufanych zarządców cesarza Imperium i jak niedawno się dowiedział od swego zaufanego przyjaciela, cesarz, w uznaniu za zasługi, obiecał mu znaczne powiększenie rodowego majątku. Kobierce na ścianach były sprowadzane z Bretonii, spod miasta Arras, zaś wino w piwniczce, o ile się nie mylił, importowane było z Malagi w Estalii. Ten zamek po prostu miał za dużo lat. Co najmniej o 500 lat za dużo. Jak wspominał ten przysadzisty inżynier krasnolud (chyba mu na imię Gusto), zamek zbudowali krasnoludowie, Verena jedna wie, kiedy. No przynajmniej dwa piętra, czy coś takiego.

Swoją drogą, nie ma to jak dobra letnia posiadłość jego ojca. Wygodnie, wspaniałe ogrody, służba na każde zawołanie, jedzenie urozmaicone cebulą, marchwią i pietruszką i przede wszystkim nigdy nie pada śnieg. Tak wspaniale byłoby znów wylegiwać się pod błękitnym niebem Miragliano i wsłuchiwać się w łopot żagli wychodzących na połów kaperskich statków. Cóż, może już nigdy nie będzie mu dane ujrzeć nieba ukochanej Tilei.......

c.d.p. ....

()pestka : :
kwi 26 2003 Historiografia zakonna cz.1......, nr 4
Komentarze: 3

Zima tego roku w Imperium była wyjątkowo sroga. Początkowo zdawała się ociągać ze swoim nadejściem, ale 8 Ulriczeita nadrobiła wszystkie straty. Mróz skuł wszystkie rzeki tak, że nawet żegluga na Reiku stała się niemożliwa w górę od Carroburga. Ciągle padający śnieg przepłoszył z gościńców podróżnych, strażników dróg i przerwał połączenia dyliżansów. Zaspy zaległy drogi i tylko nieliczni starali się przedrzeć między rozstawnymi zajazdami. Takich odważnych było jednak niewielu. W zimie wszak dnie są krótkie a noce długie. Nocą zaś w Reikwaldzie...

 

W wielkiej sali wokół centralnie usytuowanego kominka, pomiędzy zastawionymi jadłem stołami na niezbyt wygodnym zydlu siedział Tharlog. Popijał ciężkie estalijskie wino i z rozleniwieniem wsłuchiwał się w opowieść Zakhara. Naprzeciwko, w głębokim fotelu, okryty grubą, kunsztownie przetykaną srebrną nicią kapą siedział margrabia Helmut von Herinmaier. Obok niego przycupnął smukły, jak się wydawało Tharlogowi, nawet wątły, Telilańczyk, ubrany w modny strój, pełen koronek, mankietów, zakładek i falbanek, grający na estalijskim instrumencie strunowym, zwanym, jak sam zapewniał, “el gitarra”. Lorenzo del Palmazzione, bo tak właśnie się nazywał fircykowaty Telilańczyk, nucił balladę słodko wpatrując się w Arion.

Tharlog wzdrygnął się, odruchowo spoglądając na niedbale opartą o ścianę laskę. Kostur Arion z poskręcanego drewna pokrytego delikatną siecią srebrnych znaków runicznych, zakończoną był niewielkim kryształem. Sama zaś czarodziejka ubrana w czarną suknię podbijaną futrem zdawała się rozmyślać o czymś głęboko, bawiąc się, jakby od niechcenia, niesfornym puklem zsuwającym się jej na policzek. Wyglądało, że w ogóle nie dostrzega umizgów Lorenza. Po drugiej stronie sali przy niskim stoliczku siedział z kuflem piwa w dłoni pękaty halfling, Brodwer Bracegirdle, ubrany w zielonkawy kaftan z kapturem i skórzane, podbijane futrem spodnie. Halfling grał w kamienie z dziwnym jegomościem. Ten prześmieszny stworek, profesor chemii i alchemii stosowanej, jak się tytułował, z pewnością miał wśród swoich przodków jakiegoś zwierzoczłeka z Reikwaldu. Jakże inaczej mógłby mieć wzrost gnoma i do tego być czarny jak dziegieć. I jeszcze to imię - Udebuluzor. Aż dziw, że nie dorwali go dotychczas łowcy czarownic, chociaż trzeba przyznać, że był bardziej śmieszny niż groĄny. Jego przyjaciel Gusto stał przy oknie i wpatrywał się w padający śnieg.

“śnieg - przez niego kiśli w tej podmakającej sali” pomyślał Tharlog. “Przez niego spóĄnią się na Festiwal Zimowy w Altdorfie i przez niego nie zobaczy swojej ukochanej Ragny.”

Rozmyślania przerwało Tharlogowi wejście rodziny hrabiego Konrada, starszego syna Helmuta. Żona Ingrid, wraz ze śliczną, jasnowłosą, dziewięcioletnią Izoldą oraz młodszy brat Konrada, Arnold, rosły, płowy, dwudziestolatek - istny kwiat młodzieży Rzeszy.

Ożywiony powiększeniem publiczności Palmazzione raĄniej szarpnął struny. Po komnacie popłynęła skoczna melodia. Tharlog nalał sobie jeszcze jeden kubek mocnego wina. Może jak się urżnie, nie będzie słyszał tych okropnych brzęków i godowych porykiwań minstrela......

c.d.p. ....

()pestka : :
kwi 25 2003 Historiografia zakonna cz.0......, nr 3
Komentarze: 1

Z oparu ciemnofioletowej mgły coś patrzyło. Odczucie wnikało w głąb jej jestestwa, penetrowało, jakby chciało ocenić.

- Podobnie musi się czuć kąsek na talerzu - pomyślała i pociągnęła mocniej za Pasma. Mgła zrzedła lekko odsłaniając rozległą panoramę. Las reikwaldzki w śniegu. środek obrazu przecinał szeroki gościniec, którym jechał na ośle samotny jeĄdziec. W pewnym momencie obraz zawirował i zmienił się na inny.

Zza drzew wyłaniał się starożytny zamek. Zbudowany na skale zdawał się wrastać w nią fundamentami. Ciemne, masywne bloki granitu musiały chyba pamiętać czasy Wojen o Brodę. Czuła, że zamek został opuszczony, chociaż z kominów domów podgrodzia niemrawo snuły się dymy. Skupiła się na złotym, najsilniejszym paśmie i pociągnęła mocniej. Poczuła dreszcz, gdy pasmo rozdzieliło się na pięć drobniejszych i zagłębiło w ściany zamku. Splotła szare pasmo i przeniknęła na dziedziniec. Drobne pasemka złota zagłębiały się w wielkim donjonie, centralnie umieszczonym na dziedzińcu. Szarpnęła mocniej, poczuła nagłe przeciążenie i szybko zasłoniła się kontrzaklęciem. Chwila ciemności i znów fioletowa mgła. Coś tam było i wyczekiwało. Coś wielkiego, bezbarwnego, dzikiego i głodnego. Poczuła też ślad kogoś innego. Tylko lekko muśnięte czarne pasmo, delikatnie zaplecione, by ukryć manipulację. Posłała bursztynową końcówkę, by dokładniej się przyjrzeć splotowi. Gdy już prawie pasmo było w jej zasięgu, z mgły wynurzyła się wielka paszcza, z obwisłymi policzkami i wyłupiastymi ślepiami. Spomiędzy krzywych zębów skapywał lepki, przezroczysty, jak zresztą cała reszta ciała, śluz. Wzrok potwora skupił się na niej. Przełknąwszy ślinę rozpoczęła rytuał Przejścia.

Krema otarła spocone czoło chusteczką leżącą na nocnej szafce.

- Ten zamek - pomyślała - wydawał się znajomy. Może nie całkiem tak wygląda, ale...

Sięgnęła po malutki dzwoneczek stojący na szafce i zadzwoniła. Po chwili do pokoju cichutko weszła służąca.

- Przynieś mi “ Die Fortyfikation...” Helmuta Keselera i poślij posłańca po profesora. Znowu była wizja...

()pestka : :
kwi 24 2003 Jajday nr 2
Komentarze: 2

Ale dzis byly jaja. Na sesje nagraniowa Marcin przyniosl kwas. Jednak zapomnial, ze to zraca substancja. Kurwa, ale cwok. Potknal sie i wywalil. wczesniej jednak sie zabespieczyl zakalec. Wypuscil sloik z kwasem. Sloik wyladowal na Pawle. Chlopak latal, jak oparzony! A Marcin, debil, nie mog powstrzymac sie od smiechu. Narobil sobie bigosu >>a raczej kwasu<<. Juz za rok matura a Marcin wcale sie nie uczy. Ciekawe jak sobie poradzi. Moze do tego czasu od taji. On to jest dopiero mul.

A z tym kwasem to przesadzil. Po co go w ogole przynosil? Moze chcial troche rozruszac towarzystwo >>ale kwasem? Chyba raczej wypiec komus kawala<< To jest dopiero roslina!

 

()pestka : :
kwi 23 2003 Chujday nr1
Komentarze: 2

Rosja. Palace slonce >>w nocy<<. Upal >>w nocy<<. Mroz >>w dzien<<. Ksiezyc na niebie >>w dzien<<. Marcin zapierdala ulca >>boso po sniegu<<. Za duzo wypil >>wody<<. Spotyka dziewczyne >>kurwe<<. Namawia go na numerek >>szczesliwy w lotka<<. Marcin jest twardy >>zakalc pierdolony<<. Odchodzi >>na tamten swiat<< <<dziewczyna oczywiscie>>. Marcin zasowa dalej >>broda po chodniku<<. Nie ma juz sil >>na dalszy spacer<<. Boli go interes >>w znaczeniu broda<<. Wraca do domu >>w smietniku<<. Wczesniej jednak postanawia sie wrocic >>do zakonu<<. Przed brama zaczyna widziec >>mnicha<<. Zakonnik pyta, czy Marcina nadla boli >>broda<<. Marcin odpowiada, ze go boli >>interes<<.

No pewnie! ! ! ! ! A mogl skorzystac jak go dziewczyna ladnie prosila! Zakalec jebany! Powtorze to: zakalec pierdolony!

()pestka : :