Archiwum 26 kwietnia 2003


kwi 26 2003 Historiografia zakonna cz.1......, nr 4
Komentarze: 3

Zima tego roku w Imperium była wyjątkowo sroga. Początkowo zdawała się ociągać ze swoim nadejściem, ale 8 Ulriczeita nadrobiła wszystkie straty. Mróz skuł wszystkie rzeki tak, że nawet żegluga na Reiku stała się niemożliwa w górę od Carroburga. Ciągle padający śnieg przepłoszył z gościńców podróżnych, strażników dróg i przerwał połączenia dyliżansów. Zaspy zaległy drogi i tylko nieliczni starali się przedrzeć między rozstawnymi zajazdami. Takich odważnych było jednak niewielu. W zimie wszak dnie są krótkie a noce długie. Nocą zaś w Reikwaldzie...

 

W wielkiej sali wokół centralnie usytuowanego kominka, pomiędzy zastawionymi jadłem stołami na niezbyt wygodnym zydlu siedział Tharlog. Popijał ciężkie estalijskie wino i z rozleniwieniem wsłuchiwał się w opowieść Zakhara. Naprzeciwko, w głębokim fotelu, okryty grubą, kunsztownie przetykaną srebrną nicią kapą siedział margrabia Helmut von Herinmaier. Obok niego przycupnął smukły, jak się wydawało Tharlogowi, nawet wątły, Telilańczyk, ubrany w modny strój, pełen koronek, mankietów, zakładek i falbanek, grający na estalijskim instrumencie strunowym, zwanym, jak sam zapewniał, “el gitarra”. Lorenzo del Palmazzione, bo tak właśnie się nazywał fircykowaty Telilańczyk, nucił balladę słodko wpatrując się w Arion.

Tharlog wzdrygnął się, odruchowo spoglądając na niedbale opartą o ścianę laskę. Kostur Arion z poskręcanego drewna pokrytego delikatną siecią srebrnych znaków runicznych, zakończoną był niewielkim kryształem. Sama zaś czarodziejka ubrana w czarną suknię podbijaną futrem zdawała się rozmyślać o czymś głęboko, bawiąc się, jakby od niechcenia, niesfornym puklem zsuwającym się jej na policzek. Wyglądało, że w ogóle nie dostrzega umizgów Lorenza. Po drugiej stronie sali przy niskim stoliczku siedział z kuflem piwa w dłoni pękaty halfling, Brodwer Bracegirdle, ubrany w zielonkawy kaftan z kapturem i skórzane, podbijane futrem spodnie. Halfling grał w kamienie z dziwnym jegomościem. Ten prześmieszny stworek, profesor chemii i alchemii stosowanej, jak się tytułował, z pewnością miał wśród swoich przodków jakiegoś zwierzoczłeka z Reikwaldu. Jakże inaczej mógłby mieć wzrost gnoma i do tego być czarny jak dziegieć. I jeszcze to imię - Udebuluzor. Aż dziw, że nie dorwali go dotychczas łowcy czarownic, chociaż trzeba przyznać, że był bardziej śmieszny niż groĄny. Jego przyjaciel Gusto stał przy oknie i wpatrywał się w padający śnieg.

“śnieg - przez niego kiśli w tej podmakającej sali” pomyślał Tharlog. “Przez niego spóĄnią się na Festiwal Zimowy w Altdorfie i przez niego nie zobaczy swojej ukochanej Ragny.”

Rozmyślania przerwało Tharlogowi wejście rodziny hrabiego Konrada, starszego syna Helmuta. Żona Ingrid, wraz ze śliczną, jasnowłosą, dziewięcioletnią Izoldą oraz młodszy brat Konrada, Arnold, rosły, płowy, dwudziestolatek - istny kwiat młodzieży Rzeszy.

Ożywiony powiększeniem publiczności Palmazzione raĄniej szarpnął struny. Po komnacie popłynęła skoczna melodia. Tharlog nalał sobie jeszcze jeden kubek mocnego wina. Może jak się urżnie, nie będzie słyszał tych okropnych brzęków i godowych porykiwań minstrela......

c.d.p. ....

()pestka : :